— Pytamy się, co teraz będzie, — odparł przywódca spiskowców.
— Co będzie? Statki pozostały na miejscu, oczekując powrotu Anglika. Przedewszystkiem więc trzeba je zdobyć.
— Ale jak? Gdybyśmy mieli łodzie! Czy sądzi pan, że należy sklecić tratwy?
Cortejo namyślał się przez chwilę.
— To niebardzo się przyda. Trudno kierować tratwami. O, gdybym mógł patrzeć, te statki i łodzie nie dalej niż za godzinę byłyby w naszych rękach.
— Niebardzo, sennor. Nie posiadamy łodzi, tratw zaś nie każecie budować?
— Słusznie! Ale kto wam przeszkodzi podpłynąć?
— Istotnie. Lecz nie wszyscy umieją pływać.
— Czy to konieczne? Czy brak drzewa i sitowia? Gdy każdy zbierze sobie przyzwoity pęk, na który będzie się mógł położyć plecami, wówczas chciałbym zobaczyć takiego, któryby nie przepłynął.
— Ale proch zmoknie.
— Nie, albowiem strzelby zostaną na brzegu. Wystarczy, jeśli każdy zabierze ze sobą swój sztylet. Podpłyniemy pojedyńczo tak, że nas nie zauważą. Dostaniemy się na parowce i łodzie, zanim załoga spostrzeże, i poradzimy sobie z nią szybko. Potem, przewieziemy ładunek na ląd. O, gdybym mógł działać!
— Może pan, sennor! Sporządzimy dla pana większą tratwę i zabierzemy ze sobą.
— Ale nie będę mógł nią kierować.
Strona:Karol May - Trapper Sępi-Dziób.djvu/25
Ta strona została uwierzytelniona.
19