— Sam! Sam jeden! Ślepy i opuszczony! Żywcem wydany zagładzie! Co począć? Jak się ratować?
Miał jednak dosyć jeszcze energji, aby nie oddawać się rezygnacji.
— Ach! — rzekł do siebie. — Kto mi zabroni samemu się skierować do brzegu? A wówczas pójdę do nich i odbędę surowy sąd nad zdrajcami. Wielu tam jest jeszcze między nimi zwolenników moich. A więc naprzód!
Ześlizgnął się z tratwy i, trzymając się jej, zaczął wiosłować, jak mniemał, w kierunku brzegu. Wszelako był ślepy. Tratwa kręciła się i obracała bez przerwy; spostrzegł to, gdyż prąd miał naprzemian to przed sobą, to za sobą. Niepodobna było utrzymać jednego kierunku.
— Nie idzie! — lamentował, opadając z sił. — Jestem zgubiony; niema dla mnie ratunku. Nawet, jeśli będę wołał pomocy, cóż z tego? Usłyszy mnie tylko ten przeklęty lord angielski i wyśle łódź, a wówczas wpadnę w jego ręce. Jedynie jakiś sprzyjający przypadek zdoła mnie uratować. Muszę czekać, aż prąd skieruje mnie do brzegu.
Nieszczęsny wlazł zpowrotem na tratwę i wyciągnął się na niej.
Praca w wodzie osłabiła Corteja znacznie. Oczy bolały bardzo. Zdjął chustę, aby ją zmoczyć we wodzie.
Prąd unosił go tymczasem coraz dalej.
Mimo panujących w dzień upałów, noce w owych stronach są naogół chłodne. Ubranie Corteja było mokre. Poczuł wnet, jak chwyta go mróz. Do tego przyłączyły się dreszcze i ból, któremu nie ulżyła woda.
Strona:Karol May - Trapper Sępi-Dziób.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.
26