wet dojrzeć własną rękę, gdy ją trzymał tuż przed oczami.
Upłynęło jeszcze nieco czasu. Cortejo zaczął nasłuchiwać. Zdawało mu się, że słyszy tętent konia. Tak, istotnie, teraz rozległo się głośne parskanie.
Kto nadjeżdżał? Kto się zbliżał? Czy wezwać go? To mógł być wróg. — — —
Kiedy łódka z Sępim Dziobem odbiła od parowca, zapanowało gorączkowe oczekiwanie.
Załoga śledziła przebieg wypadków z ogromnem napięciem, dopóki nie rozległ się strzał, a za nim szereg innych.
— O Boże, zastrzelą go! — jęknął lord.
— O nie — odparł sternik. — Wprawdzie nie mam lunety, lecz wierzę raczej w to, że Sępi Dziób strzela.
Usłyszano pierwszy krzyk sępi, a za nim drugi.
— Bogu dzięki! Uwalnia się! Czy widzicie go tam na koniu? — zapytał lord, wyciągając przed siebie ręce.
— Tak. Mknie do lasu.
Rozległ się trzeci okrzyk, po chwili czwarty. Jeździec znikł.
— Pojedzie do Juareza! — cieszył się lord Henry. — Dzięki niebiosom! Lękałem się o niego. Ale nie jest jeszcze całkiem bezpieczny. Spójrzcie, urządzają pościg.
Meksykanie skryli się w lesie.
— Nie dogonią go — zapewniał sternik. — Ale kogóż to niosą do brzegu?
Lord skierował lunetę.
Strona:Karol May - Trapper Sępi-Dziób.djvu/34
Ta strona została uwierzytelniona.
28