Strona:Karol May - Trapper Sępi-Dziób.djvu/38

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale możemy ich jutro doścignąć.
— Wlokąc za sobą rannych?
— To nas zatrzyma. Wtrąćcie ich do wody. Co za pożytek z tych drabów, którzy i tak muszą umrzeć!
Propozycja została przyjęta. Mimo błagań i łez ciężko rannych, powrzucano ich do wody; prąd uniósł ciała. Przez dłuższy czas do brzegu dolatywały krzyki. —
Kominy długo jeszcze wyrzucały dym i iskry, gdyż rozpalano maszyny drzewem. Meksykanie śledzili wzrokiem te iskry, które wkrótce zniknęły za zakrętem rzeki.
— Co teraz? — zapytał jeden z bandy.
Przywódca posępnie spojrzał na ziemię.
— Pozostaje jedno — przeciąć im drogę. Rzeka zwraca się tutaj ku Salado. Jeśli przetniemy ten kąt, wyprzedzimy ich.
— Kiedy wyruszamy?
— Oczywiście, że nie dzisiaj, lecz dopiero ze świtem. Teraz ułożymy się do snu. — —


32