Strona:Karol May - Trapper Sępi-Dziób.djvu/40

Ta strona została uwierzytelniona.

koń wyskoczy jakiś jeździec. Po chwili zbliżył się już o tyle, że widać go było dokładnie.
— Dziwaczny człowiek — roześmiał się Juarez, który również wszedł na pagórek. — Skąd się taka kreatura bierze na prerji?
— Sądząc z ubioru, to Anglik, — spostrzegł Sternau.
— Chyba wysłaniec od sir Drydena.
Hm! Czyżby lord miał konie na pokładzie? Zresztą, ten człowiek nie jedzie jak Anglicy, lecz jak Indjanie.
— Podnosi się w siodle. Szuka czegoś. Pokażemy mu się, oczywiście.
Wystąpili z zagajnika; jeździec ujrzał ich natychmiast. Z początku wahał się, ale następnie popędził ku nim w cwał.
Kiedy się zbliżał, wznosząc w prawej ręce parasol, a w lewej cylinder, wydawał głośne okrzyki radości.
Po kilku chwilach osadził konia, zeskoczył na ziemię i usiłował zapomocą cylindra i parasola złożyć kilka dystyngowanych ukłonów, co mu się, niestety, straszliwie nie powiodło.
Poznano go po wielkim nosie; oglądano z ciekawością szary strój, nie dający się wytłumaczyć w tych okolicznościach. A jednak z ust wszystkich obecnych wyrwało się jedno imię:
— Sępi Dziób!
— Tak, Sępi Dziób. Mam honor, messurs i sennores! — rzekł jeździec, kłaniając się ponownie.
Wbił parasol w ziemię, osadził na nim cylinder, zdjął surdut i ułożył na kapeluszu.

34