Strona:Karol May - Trapper Sępi-Dziób.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

— Kiedy wyruszyłeś z miasta?
— Wczoraj rano.
— Czy spotkałeś większy oddział jeźdźców, czy nie zauważyłeś czego podejrzanego?
— Nie.
— Czy ktoś z nas zna tego człowieka?
— Tak, znam go, — odparł Sępi Dziób. — Spędziłem kiedyś u niego noc. Zapewne przypomina mnie sobie.
— To wystarczy. Naprzód!
Oddział pomknął dalej. Grandeprise patrzył za nimi ponuro.
— Niech djabli porwą tych wielkich panów! — mruknął. — Gdyby nie Sępi Dziób, nie przestanoby mnie tak rychło badać. Co mnie obchodzą inni ludzie? Mam dosyć własnych kłopotów.
I pojechał, trzymając za uzdę jucznego konia. Skręcił w kierunku miejscowości, gdzie miał się z kimś spotkać. —
Mariano przyłączył się do Sternaua i Sępiego Dzioba. Był nad wyraz podniecony. Jechał na spotkanie tych, których zobaczyć dawno już nie miał nadziei. Koń jego dobywał ostatnich sił, a jednak Mariano wciąż go popędzał.
Sternau, zauważywszy to, rzekł:
— Szkapa runie pod tobą, Mariano. Pozwól jej odetchnąć!
— Naprzód! — brzmiała niecierpliwa odpowiedź.
Te trzy, mknące na czele oddziału, konie, były przednimi biegunami. Dzięki temu, coraz bardziej oddalali się od towarzyszy.

37