Było już pewno południe. Naraz Sternau spostrzegł ruchomy punkt na widnokręgu. Osadził na miejscu rumaka i wyciągnął lunetę.
Obaj jego towarzysze zatrzymali się również.
— Cóż takiego? — zapytał Mariano, zniecierpliwiony zwłoką.
— Jacyś jeźdźcy nadjeżdżają — odparł Sternau.
— Ze strony rzeki? — wtrącił Sępi Dziób. — To może być tylko Cortejo i jego ludzie. Dajcie mi lunetę!
Tymczasem jeźdźcy się zbliżali.
— Niech mnie powieszą, jeśli to nie oddział Corteja, — rzekł trapper.
— Czy widzisz dokładnie? — zapytał Sternau.
— Niebardzo. Są jeszcze zbyt oddaleni.
— A więc poczekajmy!
Nadjechał Juarez wraz z całym oddziałem. Zakomunikowano im przypuszczenie Sępiego Dzioba.
— Co zrobimy, sennor Sternau? — zapytał Juarez.
— Ukryjemy się na lewo od zagajnika i podzielimy na trzy oddziały: przedni, środkowy i tylny. Pierwszy i trzeci okrążą wroga, skoro tylko Sępi Dziób da sygnał. Naprzód!
Gromada wycofała się pod zagajnik i podzieliła zgodnie z rozkazem Sternaua. Sępi Dziób nie odstępował od niego. Poruszał się niespokojnie w siodle, wreszcie zapytał:
— Sennor, czy mogę zrobić kawał? Wczoraj zwiałem od tych ludzi. Niech mają przyjemność i niech mnie po raz drugi schwytają.
— To niebezpieczne.
Strona:Karol May - Trapper Sępi-Dziób.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.
38