— Ach, a nie pańskie ciało?
— No, wszak wczoraj mnie zastrzelono, czy też wysmagano do śmierci!
— Nie pleć bzdur, sir! Wczoraj udało się panu czmychnąć; dziś już się to panu nie uda.
— Nie zamierzam wcale czmychnąć; raczej chcę zostać z wami.
— Gdzie spędziłeś tę noc?
— W lesie.
— Ma pan teraz innego konia. Skąd to?
— To nie inny koń.
— Wczoraj uciekłeś na dereszu, a teraz masz kasztana.
— Kasztan jest też tylko duchem deresza.
— Nie żartuj! Zabiłeś wczoraj i zraniłeś dwunastu naszych; dzisiaj nam za to zapłacisz. Czy wiesz, gdzie są parowce i łodzie?
— W waszych rękach. Chcieliście je wszak zdobyć.
— Niestety, i to się nie powiodło. Wasi ludzie strzelali w nas kartaczami. Zapłacicie nam za to! Wsiadaj na koń! Pojedzie pan z nami do miejsca, gdzie zatrzymały się statki. Wydasz pan je, albo zginiesz — rozważ to sobie!
Sępi Dziób splunął na kapelusz przywódcy.
— Gdzie wasz wódz? — zapytał.
— Ja nim jestem! Poza tem, zarzuć pan swoje przeklęte plucie, bo nauczę pana, jak odróżniać spluwaczkę od sombrera, który nosi caballero!
Wrzekomy Anglik wzruszył ramionami.
— Caballero? Pah! Pytałem o Corteja.
Strona:Karol May - Trapper Sępi-Dziób.djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.
40