— Zamordowali go pańscy ludzie. Podczas salwy znajdował się na rzece i został postrzelony, a może utonął.
— Szkoda. Chętniebym go powiesił!
— To właśnie zrobimy z panem. Ale przedewszystkiem, jedź pan z nami! Naprzód, sir, bo panu pomogę!
— Pomóc, i w jaki sposób?
— W ten!
Przywódca wyciągnął pistolety i przyłożył trapperowi do czoła.
— Jeśli pan natychmiast nie dosiądzie konia, palnę panu w łeb!
— Sam zakosztuj kulki! — odparł Sępi Dziób.
Błyskawicznym ruchem wyrwał pistolet, wymierzył i spuścił kurek. Meksykanin runął z przebitą piersią. Jego kamraci chwycili za broń, aby pomścić śmierć przywódcy, ale już sto strzelb huknęło z zagajnika; stu jeźdźców wypadło z impetem. Napadnięci zostali okrążeni i wytrzebieni, zanim zdążyli zemścić się na którymi z napastników.
— Czy żaden nie żyje? — zapytał Juarez.
— Żaden — odpowiedział Sternau, zbadawszy poległych.
— Szkoda. Nikt nam nie udzieli wskazówek.
— Nie szkodzi — oświadczył Sępi Dziób. — Wiem wszystko.
— No, gdzie znajdziemy statki?
— Tam, gdzie je zostawiłem.
— Ale gdzie będą wyładowane?
— Nad rzeką Sabinas, jak uprzednio ułożono.
Strona:Karol May - Trapper Sępi-Dziób.djvu/47
Ta strona została uwierzytelniona.
41