Strona:Karol May - Trapper Sępi-Dziób.djvu/50

Ta strona została uwierzytelniona.

— Panie doktorze!
Padli sobie w objęcia i uścisnęli się serdecznie.
— Niech Bóg błogosławi wam powrót utraconego szczęścia, panie doktorze, i niech w radość zmieni przebyte cierpienia.
— Dziękuję panu, milordzie. Ranek następuje po każdej nocy. Tęskniłem do tego powrotu, jak nawrócony grzesznik do rozgrzeszenia. I Bóg był miłosierny. Ale, nie zapominajmy o sennorze Juarezie, który może żądać od nas uwagi!
— O, mogę tylko prosić o wybaczenie, że jestem mimowolnym świadkiem waszego spotkania, — odparł z łagodną powagą prezydent. — Należycie teraz do siebie, więc ja się wycofuję.
— Nie! — rzekł Sternau. — Chwila włada nad nami. Jest naszym panem i mistrzem, którego musimy słuchać. Powiedz, milordzie, czy wiedziałeś, że masz przed sobą Pabla Corteja?
— Tak; oznajmił mi to głośno Sępi Dziób.
— Czy walczyliście z nim?
— Czy osobiście brał udział w walce, nie wiem.
— Nie mogłeś poznać?
— Było ciemno.
— Sępi Dziób mniema, że go oślepił.
— To możliwe. Słyszałem, jak Cortejo ryczał z bólu i widziałem, jak chłodzono mu twarz wodą.
— W takim razie nie mógł brać osobiście udziału w walce. Bardzo nam teraz zależy na tem, aby się dowiedzieć o jego dalszych losach. Niedawno natrafiliśmy na rozbitków jego szajki i wytępiliśmy ich co do nogi. Przywódca twierdził, że Cortejo nie żyje, że został

44