Strona:Karol May - Trapper Sępi-Dziób.djvu/56

Ta strona została uwierzytelniona.

nim. Trudno było się tutaj poruszać, atoli trudy wnet się opłaciły, gdyż, ledwie przeszli sto kroków i ledwie Indjanin stanął nad rzeką, Sternau ujrzał tratwę, skleconą z sitowia i gałęzi. Była dosyć obszerna, jak dla jednego człowieka.
— Mój biały brat niech obejrzy tę tratwę! — rzekł Indjanin.
— Widzę. Czy mój czerwony brat znalazł coś, co mogłoby wyjaśnić użytek tratwy?
— Owszem. Tutaj.
Indjanin sięgnął za pas i wydobył barwną chustkę, złożoną i związaną dwoma rogami. Wyglądała tak, jakgdyby była użyta do kompresu na ból głowy lub zęba. Sternau obejrzał dokładniej chustkę. Rzekł:
— Tu są ślady krwi. Ta chustka leżała na krwawiących oczach. Gdzież ją znaleziono?
— Wisiała na gałęzi tratwy.
— Co za brak przezorności ze strony tego Corteja! Gdyż on to był. — Spojrzał na ziemię, zobaczył kilka dalszych śladów. — Czy synowie Apaczów szukali dalej?
Indjanin skinął głową.
— Mój brat niech mi towarzyszy!
Pośród sitowia była utorowana wygodna droga. Obaj poszli i dotarli wnet do miejsca, gdzie widzieli prowadzący z wody podwójny ślad koński.
— Ach, tu myśliwy znów wyszedł z wody — rzekł Sternau.
— A pojechał tam — dodał Indjanin, wskazując na prawo.

50