Strona:Karol May - Trapper Sępi-Dziób.djvu/75

Ta strona została uwierzytelniona.

Droga prowadziła po zboczach góry. Dotarli do Stawu Aligatorów, zanim zagasły ostatnie promienie dnia. Stało tu jeszcze drzewo, naukos pochylone nad wodą. Powierzchnia stawu była gładka. Bawole czoło zatrzymał się na brzegu, wydał żałosny okrzyk, okrzyk, jakim wabi się krokodyle. Natychmiast wyłoniła się z głębi większa ilość sękatych głów. Dopełzły do brzegu i poczęły szczękać paszczami, wydając dźwięk, podobny do zderzania się potężnych słupów.
Uff! Długo nie żarły! — rzekł Miksteka. — Niebawem się nasycą. Bawole Czoło postarara się o jadło dla świętych krokodyli Miksteków.
Objechali staw; w lesie zsiedli z rumaków, oddając je pod opiekę Emilia. Poczem Bawole Czoło poszedł pieszo dalej.
Pośrodku wierzchołka wznosił się w kształcie piramidy pagórek, który mógł uchodzić za twór natury. Tu się zatrzymał wódz Miksteków.
— Oto jest piec mego plemienia — oświadczył.
— Ach, ukryty smolny piec? — zapytał Piorunowy Grot.
— Tak, wypełniony smołą, żywicą, siarką i suchą trawą. Więcej, niż przed setką lat został wystawiony, a jednak wciąż jeszcze sprawnie działa. Otwórzmy go!
Indjanin poszedł do boku piramidy, wyjął kamień, pokryty ziemią i zarośnięty trawą.
— To otwór do przewiewu?
Wódz skinął głową, poczem wszedł na wierzchołek. Tam tkwił w ziemi pień niezbyt mocnego drzewa; wyglądał tak, jakgdyby piorun nadał mu obecny, nieco dziwaczny kształt. Bawole Czoło wyginał go dopóty, do-

69