Strona:Karol May - Trapper Sępi-Dziób.djvu/76

Ta strona została uwierzytelniona.

póki nie ustąpił. Na jego miejscu pozostał dół; Indjanin otwór rozszerzył.
— Ściemniło się — rzekł. — Zapalimy znak wojny. Bawole Czoło przez długie lata nie był u swoich, lecz moi bracia wnet się przekonają, że jego rozkazy znajdują posłuch.
Ukląkł i wykrzesał ognia. Niebawem zapłonęło kilka suchych szczap, które wyłupał z pnia. Rzucił je do dołu i zszedł z pagórka.
Z początku rozległo się trzeszczenie, poczem głośne syki. To buchnął płomień półmetrowej wysokości.
— Za niski — zauważył Unger.
— Mój brat niech chwilę poczeka — odparł wódz. — Synowie Miksteków umieją wzniecać płomienie wojny.
Miał słuszność. Po minucie płomień zaczął się wznosić, a po pięciu minutach osiągnął niebywałą wysokość. Miał kształ słupa, który na górze rozpryskiwał się we wszystkich kierunkach, słupa o takim blasku, że na całym wierzchołku góry było jasno jak za dnia.
— Piec, jakiego jeszcze nie widziałem! — oświadczył Sternau.
— Niebawem otrzymamy odpowiedź — zapewnił Bawole Czoło.
— Czy jest takich pieców więcej?
— Tak, gdziekolwiek mieszkają Mikstekowie. Do wzniecania ognia wyznaczono nawet specjalnych mężów.
— A jeśli oni umarli, lub jeśli ich niema?

70