Strona:Karol May - Trapper Sępi-Dziób.djvu/79

Ta strona została uwierzytelniona.

cisza, aliści nad Stawem Krokodyli można było, zresztą dosyć niewyraźnie, rozpoznać sylwetki ludzi i koni, skupione głowa przy głowie. Czerwoni zebrali się w odpowiedzi na znaki ogniste.
Nasi jeźdźcy wyminęli grupy Indjan i dojechali do brzegu stawu. Tu wódz osadził konia i zawołał głośno:
Naha nitaketza!
To znaczy: spokój, chcę mówić!
Słychać było lekki szmer oręża, poczem głos jakiś zapytał:
Taio taha — kto zacz?
Naha Mokaszi-tayiss. — Jestem Bawole Czoło.
Mokaszi-tayiss! — to imię przechodziło z ust do ust. Mimo ciemności można było stwierdzić ogrom wrażenia. Tymczasem rozległ się poprzedni głos:
— Bawole Czoło, wódz Miksteków, nie żyje.
— Bawole Czoło żyje; był w niewoli u wrogów i teraz wrócił, aby się zemścić. Kto ze mną rozmawia?
— Rżący Rumak — brzmiała odpowiedź.
— Rżący Rumak jest wielkim wodzem, jest pierwszym po Bawołem Czole i dowodził opuszczonemi dziećmi Miksteków. Niech podejdzie z pochodnią, aby mnie mógł poznać.
Po kilku chwilach zajaśniała pochodnia. Wielu wojowników stłoczyło się dokoła wodza. Jeden z nich, w stroju myśliwego na bawoły, takim, jaki dawniej nosił Bawole Czoło, zbliżył pochodnię do wodza i spojrzał mu w twarz.
— Mokaszi-tayiss! — zawołał na głos. — Cieszcie

73