Strona:Karol May - Trapper Sępi-Dziób.djvu/84

Ta strona została uwierzytelniona.

Nikt zresztą nie śmiał iść za nim, kiedy wyszedł wraz z Ungerem z pokoju.
Józefa Cortejo leżała w hamaku i cierpiała okrutnie. Zły stan jej zdrowia pogorszył się jeszcze wskutek złej pielęgnacji. Pocieszała ją tylko nadzieja rychłego a zwycięskiego powrotu ojca z ogromną zdobyczą.
Za drzwiami zabrzmiały prędkie, dobitne kroki. Może już przybywa? Podniosła się w niecierpliwem oczekiwaniu. Dwaj ludzie weszli, nie zapukawszy uprzednio, ani się nawet nie ukłoniwszy. Co to za ludzie? Czy już nie widziała niegdyś atletycznej postaci tego człowieka?
Broda utrudniała natychmiastowe poznanie.
— Kto to? Czego chcecie? — pytała.
— Ach, nie zna mnie już pani, sennorita? — zapytał Sternau.
Oczy jej rozszerzyły się, policzki pobladły.
— Kto? O mój Boże — — Sternau!
— Tak — uśmiechnął się w odpowiedzi. — A to widzi pani sennora Ungera, męża Emmy Arbellez.
Józefa szybko się opanowała.
— Czego chcecie?
— O, chcę pani tylko zwrócić ten papier.
Sternau wyciągnął z kieszeni list, który odebrał od jej gońca. Podszedł do niej i pozwolił obejrzeć pismo. Jej własny list! Załamała się jej odwaga.
— Skąd go pan wziął? — szepnęła.
— Odebraliśmy od zabitego gońca pani.
— Zabitego...?

78