Strona:Karol May - Trapper Sępi-Dziób.djvu/86

Ta strona została uwierzytelniona.

rękoma Ungera. Jednocześnie rozległo się dokoła hacjendy przeraźliwe wycie. Mikstekowie usłyszeli wystrzał i przyjęli go za umówiony sygnał. Sternau skoczył ku drzwiom.
— Nadchodzą! — rzekł. — Trzymaj pan mocno tę niewiastę, najlepiej zamknąć się z nią w pokoju! Muszę iść nadół do Arbelleza.
Sternau wybiegł. Wnętrze domu sprawiało wrażenie gniazda mrówek. Ze wszystkich stron zbiegali się Meksykanie, tak przerażeni, że nie zwrócili uwagi na jego obecność. Przebił się przez tłum i zszedł o piętro niżej, do piwnicy. Tam płonęło mdłe światełko. Jakiś mężczyzna stał u drzwi na straży.
— Kto jest w tej piwnicy? — zapytał Sternau.
— Arbellez i...
— Gdzie klucz? — przerwał doktór.
— Właściwie na górze u sennority.
Właściwie? To ma znaczyć, że teraz jest tutaj. Daj go!
Strażnik ze zdumieniem obejrzał Sternaua.
— Kto pan jesteś? Co to za alarm na górze?
— Jestem kimś, kogo masz słuchać, a ten alarm na górze nie powinien cię obchodzić. Dawaj klucze!
Oho! Nie daję tak zmiejsca. Chcę usłyszeć pańskie imię! Nie znam pana!
— Zaraz mnie poznasz!
To rzekłszy, Sternau tęgim ciosem pięści powalił strażnika. Przeszukał kieszenie leżącego i znalazł klucz. Po minucie drzwi były otworzone. Sternau wziął lampę i oświetlił przestrzeń.
Ujrzał wstrząsający widok.

80