Strona:Karol May - Trapper Sępi-Dziób.djvu/95

Ta strona została uwierzytelniona.
IV
MYŚLIWY GRANDEPRISE

Nasłuchując uważnie, strwożony Cortejo usłyszał słowa, wypowiedziane po francusku:
— Znowu kopiesz, koniku kary. Puść gniadego!
Francuz. Ach, to już naprawdę niebezpieczeństwo! Nadzieje Corteja zmalały. Ale po kilku chwilach usłyszał ponownie:
— Do wody! Na tamtym brzegu jest nasza chata i lepsza, niż tutaj, pasza.
Nasza chata? Więc mieszkał na tamtym, texaskim brzegu. A więc to nie był wróg, nie Francuz, ani Meksykanin. Cortejo zdobył się na odwagę.
Halloo! — zawołał.
Nie było odpowiedzi; słyszał tylko pluskanie.
Halloo! — powtórzył głośniej.
Teraz nastąpiła odpowiedź:
Halloo! Kto tu woła?
— Nieszczęśliwy, pozbawiony pomocy!
— Nieszczęśliwy? Nie można się ociągać. Gdzie jest?
— Tutaj.
— Dobrze, ale gdzie jes tutaj? Wskażcie mi drzewo lub krzew; jestem w rzece.
— Nie mogę wskazać; jestem ślepy.

89