zówkami i przestrogami, nie mającemi żadnego związku z wyprawą. Powstał przy tej okazji zgiełk i hałas; na pierwszy rzut oka można było sądzić, że to nie scena pożegnania, lecz mordercza walka.
Trzy godziny minęły szybko i niepostrzeżenie. Wszyscy zdrowi mężczyźni i młodzieńcy zebrali się na swych koniach przed duarem. Dosiedliśmy również swoich wierzchowców i, stanąwszy na czele kawalkady,
ruszyliśmy nad rzekę jak huragan.
Tak, określenie „jak huragan“ jest w tym wypadku zupełnie na miejscu. Niechaj czytelnicy nie wyobrażają sobie, że podczas tej jazdy panował ład i porządek. Gromada jeźdźców podobna była do roju pszczół, które wiatr gna w różne strony. Każdy chciał zademonstrować swą sztukę hipiczną i przewyższyć drugiego.
Dochodziło więc do spotkań i karambolów, które się przenosiły z sąsiada na sąsiada. Jeźdźcy umyślnie mieszali szyki, aby później sformować regularny oddział z szybkością godną zachwytu nawet tych, którzy się na jeździe konnej nie znają. Padały przytem strzały, głośne okrzyki wtórowały od-
Strona:Karol May - U Haddedihnów.djvu/110
Ta strona została skorygowana.
106