Strona:Karol May - U Haddedihnów.djvu/119

Ta strona została skorygowana.

temu zechcesz sprzeniewierzyć, przypomnę ci dane dziś słowo. Chwilami zbyt cię bowiem ponosi temperament.
— Sihdi, nie znasz mnie! Przeciwnie, mam chwilami wrażenie, że jestem za chłodny, za powolny.
Przypomnj sobie, jak często musiałem cię powściągać!
— Nie miałeś do tego podstaw. Czyż powinienem odwracać się tyłem do niebezpieczeństwa? Nie odpowiadać na obelgi i zostawiać go za pasem? — — Dobrze, żem go zabrał!
— Nie wiem, o co ci chodzi.
— Chodzi mi o coś, co przy poprzednich podróżach stale zwisało u mego boku. Pokażę ci zaraz!
Wiedziałem doskonale, że ma na myśli bat ze skóry krokodylej, którym wyrządził sporo dobrego, ale również i sporo złego. Rozwinął haik, wyciągnął bat, śmignął nim w próżnię i ciągnął dalej:
Oto jest ten, dzięki któremu zyskuję posłuch, oto jest ojciec posłuszeństwa i pan razów! Musiałem go zabrać. Gdy słowa i perswazje nie pomagają, bat ten staje się po-

115