dzie przy źródle nie spodziewają się, że nadjedziemy z tamtej strony. Przypuszczam więc, że uda nam się podkraść niepostrzeżenie. Trudno przewidzieć, co się stanie później.
— Jechać za skałą, przybyć z drugiej strony? O sihdi, mądry to pomysł! Ojciec mój jest najmądrzejszy pomiędzy wszystkimi ben Arabami, ale tyś jeszcze o wiele mądrzejszy, niż on!
Po kwadransie dotarliśmy do linji wzgórz, za którą, równolegle do pierwszej, ciągnęła się druga. Między jednem a drugiem pasmem górskiem wiła się kotlina o licznych zakrętach. Ruszyliśmy tą kotliną, bacząc, by wielbłądy nie następowały na kamienie. Wzgórza, stopniowo coraz wyższe, zaczęły się zbliżać ku sobie. Było mi to bardzo na rękę, gdyż w ten sposób zmniejszało się poole widzenia tych, którzy mogli nas wyczekiwać.
Przed każdym zakrętem wadi[1] zatrzymywaliśmy się, aby zbadać, czy za zakrętem nie kryje się jakaś wroga istota. Dzięki temu posuwaliśmy się bardzo wolno;
- ↑ Dolina, kotlina.