dzę ani kobiet, ani starców, ani dzieci. Czyżby to miała być wyprawa wojenna, sihdi?
— Nie. Przyjrzyj się wielbłądom, rozłożonym na lewo; obładowane są sznurami i matami z palmowych włókien. Te sznury i maty służą do transportu zwierząt oraz do ładowania łupów. Nie ulega więc kwestji, że to wyprawa zbójecka.
— Przeciw komu?
— Tego nie wiem, mam jednak nadzieję, że dowiem się dziś wieczorem.
— Od kogo?
— Od Szeraratów. Będziemy podsłuchiwać.
— Więc pójdziemy za nimi aż pod nocny obóz? Sihdi, ojciec miał rację; u twego boku można nabyć doświadczenia. Ruszajmy jak najprędzej! Już dosiadają wielbłądów. Jeżeli tu przybędą, zobaczą nas.
— Nie przybędą. Zdążają przecież nad Bir Nadahfa, więc opuszczą kotlinę boczną szczeliną, położoną stąd po lewej stronie.
— Z czego to wnosisz, sihdi?
— Ze słów wodza, skierowanych przed chwilą do wywiadowcy. Źródło leży w kie-