wią rra’d, co oznacza grzmot. Mieliśmy wrażenie, że to trzęsienie ziemi.
— To nie lwica, to lew, — szepnąłem. — Poznaję po ryku. Schodzi ku źródłu. Słuchajcie!
Od strony doliny rozległ się piskliwy okrzyk przerażenia, po nim drugi — — trzeci. Brzmiał jak „Ghadab, Ghadab“. Czyżbym się mylił? Nie, to imię syna czarownika. Lew ryknął po raz drugi, trzeci, potem wszystko na dole ucichło. Zato na górze, obok nas, ktoś zapytał głośno:
— Maszallah! Co to za ognisko? Kto je rozpalił? Odpowiedzcie, jestem Abu el Ghadab...
Wydał przeraźliwy, potworny okrzyk, któremu zawtórował drugi z doliny. Potem rozległ się tak dobrze mi znany odgłos łamania kości i zgrzytania zębów. Lwica też była wpobliżu. Znalazła ofiarę. Łamie jej kości zębami. Czy to człowiek? I w dodatku Abu el Ghadab? Przecież był jeńcem Lazafahów! Tak, czy inaczej, muszę strzelić i to zaraz!
Od strony furty zewnętrznej rozległ się chrzęst. Odsunąwszy się nieco, ujrzałem po-
Strona:Karol May - U Haddedihnów.djvu/75
Ta strona została skorygowana.
71