by większego promu, a nie ulega kwestji, że mała tratwa mniej wpada w oko, niż duży prom. W każdym razie byliśmy na rzece bezpieczniejsi we dwójkę, niż pod wątpliwą opieką ludzi, których obecność, zami st odwrócić niebezpieczeństwo, mogła je tylko ściągnąć.
W wigilję wyprawy braliśmy udział w długiej naradzie dżemmy, która radziła nad wyborem zastępcy Halefa. Około północy udałem się na spoczynek do swego namiotu. Właśnie miałem zgasić oliwną lampę „sezama“, gdy w fałdach zasłony ukazała się głowa Hadżiego. Zapytał:
— Sihdi, mogę wejść?
— Ależ oczywiście.
Wszedł do namiotu; stanął przy mnie i rzekł cicho z tajemniczą miną:
— Sihdi, chcę ci zakomunikować wiadomość, pod której wpływem trząść będziesz ze zdumieniem głową do pojutrza.
— Mam nadzieję, że to nie potrwa tak długo. Co mi masz do zakomunikowania?
— Trudno mi to wypowiedzieć. Sprawa jest tak niezwykła, że lękam się, abyś mnie nie wyrzucił.
Strona:Karol May - U Haddedihnów.djvu/92
Ta strona została skorygowana.
88