Strona:Karol May - U stóp puebla.djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.

rumaki w jedną gromadę i zostawili pod pieczą jednego tylko wojownika. Miejsce to nie było od nas odległe. Dzieliło nas najwyżej sześćset kroków. Strażnik siedział na ziemi odwrócony tyłem i obserwował zabiegi swoich towarzyszów.
— Usłyszy kroki mego bieguna — rzekł, uśmiechając się, Winnetou. — Zatrzymam się tutaj, moi bracia zaś niechaj pójdą i wybiorą sobie dwa najlepsze rumaki.
Ze sztućcem w ręku podkradłem się wraz z Emery’m ku strażnikowi. Był tak zatopiony w obserwowaniu swych ziomków, że nie dosłyszał nawet, jak stanęliśmy za jego plecami. Rzekłem znienacka:
— Czy zechciałby mi syn Komanczów powiedzieć, czego tu szukają jego bracia?
Odwrócił głowę, zerwał się jak sparzony i wybałuszył na nas oczy.
— Czy mój brat zrozumiał pytanie? — dodałem.
— Old — Shatterhand! — wykrztusił z wysiłkiem.
— Tak, to ja. A czy znasz wojownika, który siedzi tam na koniu?
Uff! Winnetou na koniu wodza!
— Pewnie! A zatem powiedz, czego szukają twoi bracia?
— Szukają — — was! — wybełkotał nieprzytomnie.
— Nas? No, to pędź do nich i zawiadom, że my tu jesteśmy!
Nie przeszło mu nawet przez myśl wykonać polecenie. Wręcz przeciwnie, wciąż mnie oglądał, jakgdy-