Można było nawet nie wiedzieć, że zbiegowie wyznaczyli sobie spotkanie w salonie Plenera, aby ich szukać nie w hiszpańskiej, lecz amerykańskiej dzielnicy. Nie uważaliśmy za właściwe odrazu w trzech odwiedzić ów zakład. Zajechaliśmy do innego t. zw. hotelu, który bynajmniej nie był godny tej nazwy. Zostałem tu wraz z Winnetou, Emery zaś pojechał wprost do Plenera. On najmniej ściągał na siebie uwagę. Poleciliśmy aby nie narzucał się swą powierzchownością, ale zato tem gorliwiej zasięgnął języka.
Był już, jak rzekłem, wieczór, gdyśmy przyjechali. Znużeni podróżą, zamierzaliśmy się wcześnie położyć. Gdy przy kolacji oznajmiłem to posługaczowi, odezwał się:
— Bardzo niesłusznie, gentlemans! Powiadam wam, że Albuquerque jest ponurem gniazdem i skoro się tu nastręcza sposobność, to należy z niej stanowczo skorzystać, zamiast się kłaść do łóżka.
— Cóż takiego? Jest pan wprost wzruszony, master!
— Bo też jest czem się wzruszać! Gdybyście tylko zobaczyli naszą Hiszpankę, sir!
— Widziałem już wiele Hiszpanek. Cóżto za jedna?
— Śpiewaczka. Powiadam panu, całe Albuquerque szaleje za nią. Chciała tylko raz jeden wystąpić, ale powodzenie było tak ogromne, że zdecydowała się dać jeszcze dwa wieczory.
— Jak się nazywa ta niezwykła śpiewaczka?
— Pajaro.
Strona:Karol May - U stóp puebla.djvu/27
Ta strona została uwierzytelniona.