Strona:Karol May - U stóp puebla.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.

— Aha! Nie jest już pani zadowolona z dotychczasowego powodzenia — chcesz zostać miljonerką!
Z opuszczonemi oczami, z wyrazem głębokiej powagi odezwała się:
— Miljonerką? O, nie chciałabym po raz drugi być nią, w każdym razie za tę cenę, jaką już raz musiałam zapłacić. Przekonałam się aż zbyt prędko, że byłam tylko olśniona bogactwem. — Mówi pan o mojem powodzeniu? Niech pan nie sądzi, że ono mnie upaja! Wie pan, że już wówczas wolałam śpiewać w domu, niż przed publicznością. Nie marzyłam bynajmniej o przyszłości śpiewaczki, którą może słuchać każdy, kto zapłacił za bilet. O wieleby mi było lepiej, gdyby mnie wówczas nie odkrył kapelmistrz. Zaopiekował się mną, wszak nie mogłam się temu przeciwstawić. Gdyby tego nie uczynił, pozostałabym nadal biedną hafciarką i — —
Nie dokończyła zdania. Ponieważ się nie odzywałem, podjęła:
— Byłabym może szczęśliwsza, albo, co więcej, zostałabym nadal tak szczęśliwa, jak byłam podówczas.
— Mam nadzieję, że nie zalicza się pani do osób nieszczęśliwych!
Odemknęła powieki, w zamyśleniu wpatrzyła się w przestrzeń ponad moją głową i rzekła:
— Czem jest szczęście i nieszczęście? Nie należy mieszać szczęścia z wiecznie trwającą radością, a nieszczęścia z nigdy nie ustępującym bólem wewnętrznym. Ale jeśli mnie pan zapyta, czy jestem — zado-