wolona, wówczas odpowiem panu tak, skoro się do tego... zmuszę.
Rozmowa przybierała obrót nieco męczący. Dlatego ucieszyłem się, kiedy wrócił Franciszek. Przyniósł jakieś zawiniątko. Złożywszy na stole, podał mi rękę i rzekł:
— Serdecznie pana witam, panie doktorze! Któżby mógł przypuszczać! Oniemiałem ze zdumienia, ale i radości, gdy pana ujrzałem. Ale teraz uczcimy nasze spotkanie. Przyniosłem coś w tym celu. Odgadnijcie, co!
— W każdym razie wino?
— Tak, ale jakie? Oto przeczytaj pan!
— Riedesheimer Berg — przeczytałem.
— Tak — rzekł, śmiejąc się i podsuwając mi pod oczy flaszkę. — A teraz dziwi się pan bardzo?
— Nie, wcale nie. Raczej się gniewam.
— Dlaczego?
— To wino nie jest prawdziwe.
— Z początku skosztujemy!
— Niekoniecznie, gdyż nawet etykieta jest podrobiona. Miejscowość nazywa się Rüdesheim, a nie Riedesheim.
— Ach! — krzyknął rozczarowany, oglądając uważniej etykietę. — Tego nie zauważyłem.
— Gruby byk ortograficzny! Jeśli etykieta została tu wydrukowana, to tem bardziej wino tutaj było tłoczone. Ileż pan zapłacił za flaszkę?
— Piętnaście dolarów.
— Za dwie?
Strona:Karol May - U stóp puebla.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.