— Twierdziła poprzednio, kiedy pana tu nie było, że nie ma chęci zostać znów miljonerką.
— Miljonerką? Czy do tego właśnie chciałby ją pan zmusić?
— Tak. Mówię z całą powagą.
— To byłoby więcej niż dziwne, więcej niż cudowne! — zawołał, zrywając się z miejsca.
Marta wpatrzyła się we mnie uważnie, ale nadal milczała.
— Nic cudownego niema w tej całej sprawie — rzekłem. — A dziwne jest tylko to, żeśmy jeszcze jej nie zlikwidowali.
— A więc niech pan odrazu przystąpi do rzeczy! Wyraził pan swego czasu przekonanie, że towarzysz Smalla Huntera jest oszustem i nazywa się Jonatan Melton.
— I tak jest istotnie.
— Czy spotkał go pan?
— Tak, jak również Smalla Huntera. Jednego martwego, drugiego żywego.
— Którego?
— Meltona. Smali Hunter nie żyje.
— Mój Boże! A więc jesteśmy spadkobiercami ogromnego majątku!
— Miljonowego! — dodałem.
Schwycił się za głowę i rzekł:
— Ktoby chciał uwierzyć! Co za radość! Chociażby przez wzgląd na rodziców! Teraz czuję, że z radości można umrzeć, lub zwarjować. Podejdź-że
Strona:Karol May - U stóp puebla.djvu/37
Ta strona została uwierzytelniona.