zaś tyczy ojca i stryja, to — hm, śmiem twierdzić, że są tu, a nawet, żem ich widział.
Opowiedziałem zdarzenie w sali koncertowej.
— Obaj noszą sombrera? — zapytał Franciszek w zamyśleniu. — Powiedz mi pan, jak wyglądali?
— Chudzi i wysocy, jednakowego prawie wzrostu.
— Zdaje się, że widziałem ich, wracając do domu!
— Gdzie?
— Między tym a pierwszym domem, na ścieżce koło rzeki.
— Ach! Czyżby mnie śledzili?
— Wątpię! Wszak nie wiedzą, że nas pan odwiedził.
— Myli się pan. Meltonowie są wielce doświadczonymi westmanami. Przypuśćmy, że to istotnie oni są owymi słuchaczami z sali koncertowej. Zobaczyli mnie i poznali — odrazu sobie powiedzieli, że przyjechałem w pościgu za nimi, dlatego też szybko czmychnęli.
— Ale skądże by się tu wzięli? Nie mogli przecież odgadnąć, że pan pójdzie do nas!
— To prawda. Nie poszli też wprost tutaj, lecz ukryli się wpobliżu koncertowej sali, aby wyśledzić, gdzie mieszkam. Widząc, że odprowadzam pańską siostrę, poszli za nami i zaczaili się wpobliżu, aby mnie wnet unieszkodliwić. Czy widział ich pan?
— Naturalnie! Musiałem ich wyminąć. A teraz
Strona:Karol May - U stóp puebla.djvu/41
Ta strona została uwierzytelniona.