ku Colorado, aby schwytać Jonatana. Jeśli zaś oni jadą w innym kierunku, to niech sobie jadą.
— Ale powinniśmy ich schwytać!
— Na pewno zastaniemy ich u Jonatana. Skoro jego schwytamy, poczekamy na nich. A, że przyjadą, to rzecz pewna.
— Bynajmniej. Jestem przeciwnego zdania. A jeśli nawet przyjadą, to tak przezornie, że trudno ich będzie zdybać.
— Twierdzisz to z całą pewnością?
— Tak. Mam ku temu powody. Zapytaj Winnetou. Na pewno godzi się ze mną.
— Czemu mieliby się później mieć bardziej na baczności, niż teraz?
— Chcą nas odciągnąć od Colorado. Jeśli zauważą, że nie ścigamy ich, mogą wpaść na przypuszczenie, że dążymy do zamku Judyty i że ich wyprzedzimy. Jeśli więc tam pojadą, to nie omieszkają zachować wszelkich środków ostrożności.
— Hm. Teraz rozumiem.
— Pomijam już, że w takim wypadku łatwo możemy się dostać między dwa ognie. Z jednej strony Jonatan, z drugiej obaj Meltonowie.
— Pshaw! Czyż mamy się lękać Jonatana?
— Słusznie. Ale zapominasz, że go wspomaga gromada Indjan, którzy przywędrowali wraz z Judytą i jej nieboszczykiem mężem, wodzem Yuma. Musimy się z tem liczyć.
— To prawda. A więc sądzisz, że należy ści-
Strona:Karol May - U stóp puebla.djvu/69
Ta strona została uwierzytelniona.