Strona:Karol May - U stóp puebla.djvu/71

Ta strona została uwierzytelniona.

— W takim razie może nam powiesz, czy przybyli tu w tym czasie cudzoziemcy?
— Nikt nie przybył.
— Ale wszak wczoraj przybyli do was dwaj biali jeźdźcy?
— Nie. Skoro wróciłem do domu, opowiedziano mi tylko o was. Gdyby ktoś jeszcze tu był, powiadomionoby mnie na pewno.
— Tu byli dwaj jeźdźcy. Szukali nas w nocy i chcieli zabić.
Struchlał ze strachu.
— Sennor, — rzekł — jak może pan coś podobnego twierdzić! Jesteśmy ludzie spokojni, uczciwi, — nie napastujemy nikogo.
— Gdybyście w rzeczywistości byli uczciwi, nie łgalibyście tak brzydko. Właściwie nie powinniśmy puścić wam tego płazem, ale jesteśmy chrześcijanami. Wiemy, że obaj jeźdźcy wyjechali przed niespełna godziną. Lecz, że nie lękamy się ich i że mamy was w pogardzie, więc nie będziemy karać i zapłacimy nawet za wodę.
Daliśmy mu żądaną sumę. Napoiliśmy konie i ugasili pragnienie. Ruszyliśmy, z początku nie szukając tropu Meltonów. Ale, skoro znaleźliśmy się poza polem widzenia Indjan, każdy zosobna rozpoczął poszukiwania. Pierwszy odkrył ślady Apacz. Z początku prowadziły na zachód, ale później zakreślały łuk w północno-zachodnim kierunku,
— Widzisz! — rzekłem do Emery’ego. — Moje przy-