Ponieślibyśmy niepotrzebną stratę czasu, gdybyśmy teraz pojechali śladem Tomasza Meltona. Nie ulegało wątpliwości, że zbrodniarz zdążał do syna. Puściliśmy się więc na południo-zachód, aby zawrócić z okrężnej drogi, którą poprzedniego dnia musieliśmy obrać. Niebawem znaleźliśmy się między Sierra Madre a górami Zuni.
Rzecz dziwna! Skoro mieliśmy za sobą góry, klimat odmienił się w sposób wręcz uderzający. Wiecznie jasne niebo meksykańskie pokrywało się kilka razy dziennie ciężkiemi chmurami i zsyłało ulewne deszcze, aby się znowu przetrzeć. Droga wypadła nam przez tereny małego Colorado, gdzie deszcze kolejno następowały po jasnej cudnej pogodzie.
Pod pewnym względem dogadzało to nam, ale pod innym było wielce niewygodne. Wilgoć żywiła obfitą zieleń, — nigdzie nie zbywało na wodzie, ani na paszy dla rumaków, — ale byliśmy przemoczeni do suchej nitki. Z powodu poprzedniego upału mogło to się odbić niebezpiecznie na naszem zdrowiu. Byliśmy przyzwyczajeni, wyjąwszy oczywiście Vogla, do ulewy
Strona:Karol May - U stóp puebla.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.
III
NAD FLUJO BLANCO