wą, porznięty wąskim, wijącym się wężowo strumykiem. Nad nim wznosił się dom — duża murowana kostka z jedynym otworem, przez który wchodziło się do wnętrza. Mury były gliniane, dach z mat, zalepionych z obu stron gliną. Jedna tylko izba służyła do wszystkiego. W kącie leżały płody rolne, w drugim posłanie ze skóry i listowia. Pośrodku tylnej ściany wznosiło się palenisko, również ubite z gliny. Obok leżał zapas zrąbanego drzewa. Wejście było zawieszone kilkoma skórami. Najbardziej nas zainteresowały wielkie sztuki wędzonej zwierzyny, zwisające z pułapu. Nasz Zuni był zatem niebylejakim myśliwym.
Kiedyśmy weszli do domu, z posłania podniosła się kobieta, obejrzała nas ciekawie i znikła.
— Oto mój dom — rzekł Indjanin. — Jeśli się spodoba moim braciom, to mogą zostać, jak długo zechcą.
Spojrzenie Winnetou powiedziało mi, że jest gotów przyjąć zaproszenie. Odrzekłem gospodarzowi:
— Jeśli mój brat roznieci ognisko, abyśmy mogli wysuszyć odzież, to chętnie u niego zostaniemy.
— Ogień wkrótce zapłonie.
Ukląkł przy klepisku, aby rozpalić ogień. Zdziwiło mnie, że nie wyręczał się żoną. Zazwyczaj Indjanin jest zbyt dumny, aby osobiście zniżać się do posług domowych.
Dla koni znalazło się odgrodzone pomieszczenie. Zdjęliśmy z nich siodła, które miały nam służyć
Strona:Karol May - U stóp puebla.djvu/85
Ta strona została uwierzytelniona.