Strona:Karol May - U stóp puebla.djvu/88

Ta strona została uwierzytelniona.

do puebla i nie zauważyć go wcale. Flujo mknie przez dolinę, zamkniętą między bardzo wąskiemi i bardzo stromemi górami. Na lewym brzegu rzeki, między skałami, nieznaczny odstęp stanowi wylot wąskiego korytarza, prowadzącego do puebla.
— Chcielibyśmy przyjechać niespodzianie. Mieszkańcy puebla wiedzą wprawdzie, że przyjedziemy, ale nie wiedzą kiedy. Czy możesz nas zaprowadzić tak, aby nikt nie zauważył?
— Bardzo łatwo.
— Czy pueblo jest wielkie?
— Nie. Ale nad wyraz mocne i pewne. Żaden wróg nie potrafi go zdobyć. Wąski przesmyk, o którym mówiłem, prowadzi do obszernej okrągłej kotliny, otoczonej niedostępnemi skałami. Kotlina jest zarośnięta zielenią; pełno w niej krzewów, drzew oraz innych roślin. Tu pasą się konie i tu Yuma sadzają dynie, cebule i inne potrzebne im ziemiopłody. U wylotu korytarza wznosi się samo pueblo, zbudowane na skale, — wąskie, nader wysokie, aczkolwiek nie dosięga wierzchołka skały. Tu mieszkała biała squaw z naczelnikiem Yuma, i tu mieszka teraz z białym i jego ojcem.
Nic przed nami nie skrywał. Upewniliśmy się, że nie podejrzewał nas o wrogie zamiary względem mieszkańców puebla. On sam nie budził w nas żadnego podejrzenia, ani we mnie, ani w Winnetou. Czytałem to z twarzy mego przyjaciela.
A jednak niezupełnie przypadł mi do serca nasz gospodarz. Nie mógłbym powiedzieć, dlaczego. Ale