Strona:Karol May - U stóp puebla.djvu/90

Ta strona została uwierzytelniona.

Widząc to, Winnetou nieznacznie ściągnął brwi. To miało znaczyć: — Czemu? Czy straciłeś ufność? Cóż, będziemy ostrożni!
Zuni miał flintę, niezbyt sprawną, oraz łuk i kołczan ze strzałami. Broń ta wisiała na kołku, wbitym w ścianę. Podczas gdyśmy się posilali, przykucnął wpobliżu po indjańsku i zdawał się być uradowany, że nam jadło smakuje. Zapytany o zwierzynę, począł się żalić na Gilenno-Apaczów, którzy często nawiedzają te strony i tępią całą zwierzynę.
— Te psy nie mają prawa do tych ostępów — rzekł. — Czemu nie pilnują swoich terenów, których nikt im nie plondruje. Nienawidzę wszystkich Apaczów!
— Wszystkich? A to dlaczego? Nie słyszałem, aby Zuni wojowali z Apaczami.
— Ponieważ jesteśmy zbyt słabi. Zabierają nam własność, a my nie możemy się bronić. Wszyscy są złodziejami i rabusiami — należy ich zetrzeć z oblicza ziemi!
— Wszystkich? Istnieją mężni i słynni mężowie między nimi.
— Nie wierzę. Niech mi mój brat chociaż jednego wymieni.
— No, naprzykład Winnetou.
— Nie mów mi o tym! Kiedy was jutro zaprowadzę do Yuma dowiecie się od nich, co to za parszywy szakal.
— Czy był kiedyś wrogiem Yuma?
— Zawsze. Ale raz wyrządził im tak wielkie