Strona:Karol May - U stóp puebla.djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.

jego podniosła się zwolna, nieznacznie. Chciała się wymknąć za mężem.
— Może tęsknisz za mężem? — zapytałem.
Nie odpowiedziała.
— Jeśli chcesz pójść za nim, to idź; nie zatrzymujemy cię tutaj.
Obrzuciła nas niepewnem spojrzeniem i rzekła:
— A co mi zrobicie, jeśli zostanę?
— Nic. Nie walczymy z kobietą. Siedź zatem spokojnie i czyń, co ci się podoba, ale nie waż się nam zawadzać.
— Sennor, jesteś dobry! Zostanę tu i nie uczynię nic, coby się mogło wam nie podobać.
Poprawiliśmy zasłonę nad drzwiami, poczem towarzysze moi wzięli broń do ręki. Usiadłem zpowrotem przy ognisku. Emery i Winnetou poszli za moim przykładem, Vogel jednak szepnął głosem przelęknionym:
— Na miłość Boską, nie siadajcie tam!
— A to czemu? — zapytałem.
— Mogą was trafić kule przez drzwi! Wrogowie podkradną się do zasłony i zajrzą do nas.
— Tego właśnie pragniemy.
— Aby mogli nas powystrzelać?
— Radzimy sobie sprawniej, niż oni. Jeżeli usiądziemy pod ścianami, nie zobaczą nas i nie spróbują nawet strzelać. A przecież przyjemnie byłoby dać im nauczkę. Siadaj pan spokojnie z nami. Nie masz się, czego lękać. Może pan polegać na naszych oczach, ale strzeż się zerkać ku drzwiom, — te draby natychmiast