— Tego nie wiem. Opowiedz raz jeszcze sam, o co ci chodzi.
Sułtan usłuchał i opowiedział, co się stało w Harrarze, oraz jakie kroki poczynił, aby — schwytać zbiegów. Przemilczał to, co, zdaniem jego, mogło mu zaszkodzić. Ale wściekłości ukryć nie potrafił i kapitan wyczuł, że byłby zdolny do najstraszniejszych okrucieństw, gdyby zbiegowie dostali się znowu w jego ręce. Kończąc, zapytał:
— Czy uważasz, że jeszcze można schwytać zbiegów?
— Tak.
— W jaki sposób? Czy za pośrednictwem przytrzymanego Somali?
— Nie. Ten Somali jest dzielnym człowiekiem i wiele zaryzykował. Zginie raczej, a nie zdradzi swego ojca.
— Będę go dręczył, wystawię na męki śmiertelne.
— To ci się nie uda, bo ten człowiek sam się zabije. Przynajmniej jabym tak postąpił na jego miejcu.
— Nie ma broni przy sobie.
— Można się życia pozbawić nawet bez broni. Bywali jeńcy, którym zabrano wszystko, aby nie mogli popełnić samobójstwa, a którzy jednak pozbawiali się życia. Czy wątpisz, że dokładnie porozumiał się ze swym ojcem i z tamtymi dwoma, zanim wyruszył na poszukiwanie statku? Żebyście go nie wiedzieć jak namawiali i dręczyli, będzie tylko tak czynił i postępował, jak się z tamtymi ułożył.
— Jakże, mianowicie?
— Tego nie wiem, nigdy go bowiem nie widziałem nie znam zupełnie. Może ucieknie z więzienia? Może
Strona:Karol May - W Harrarze.djvu/111
Ta strona została uwierzytelniona.
107