— Tutaj, na statku.
— Wydajcie je!
— Nie bądź śmieszny. Chrześcijański hrabia musiał ci służyć przez tyle lat, teraz ty musisz mu wypłacić odpowiednie honorarjum. Bądź zdrów i nie zapominaj nauczki, którą dziś otrzymałeś!
Wściekłość sułtana była tak wielka, że nie mógł wydobyć ze siebie słowa. Wyjąkał tylko kilka dźwięków; wyręczył go gubernator, wołając:
— Rozkazuję ci wziąć nas na pokład! A może was zmusić?
— Spróbuj! — uśmiechnął się hrabia.
— Sułtan wystawił mi pismo, w którem stwierdza, że otrzymam nagrodę.
— Weź ją od niego. Warunki zostały spełnione; miałeś ładunki kawy otrzymać w chwili, gdy dostaniemy się w ręce kapitana. Chwila ta nadeszła; żądaj nagrody.
— Psie! — zaklął gubernator. — Oszukaliście nas!
— Ale wy nas nie. Na to jesteście za głupi. Bądźcie zdrowi!
Gubernator rozkazał ludziom:
— Weźcie wiosła do rąk. Przybić do statku!
Spełnili rozkaz. Jednocześnie kapitan zakomenderował:
— Hola! Nastawić żagle, odwrócić ster!
Załoga wykonała rozkaz komendanta. Gdy łódź zbliżyła się do statku, dzięki nagłemu zwrotowi, nastąpiło zderzenie. Łódź przewróciła się; muzułmanie wpadli do wody. Widać było z pokładu, jak sułtan i Arabowie starają się dopłynąć do brzegu.
Strona:Karol May - W Harrarze.djvu/144
Ta strona została uwierzytelniona.
140