z natężoną uwagą, nie przerywając. Częste, wściekłe wypluwanie tytoniu, który żuł bez przerwy, zdradzało tylko, że ziarna słów hrabiego padają na żyzny grunt. Gdy don Fernando skończył, Wagner przeszedł się kilkakrotnie po pokładzie, poczem rzekł:
— Niebywałe! Wstrętne! Straszne! Czy cała pańska istota nie woła: zemsty, zemsty?!
— Oczywiście. Z pewnością zemścimy się, jeżeli te łotry jeszcze żyją.
— Jeszcze żyją? Takie łotry, takie kanalje nie umierają łatwo, don Fernando. Idę o zakład, że się jeszcze nie smażą w piekle. Co pan zamierza uczynić, don Fernando?
— Chcemy się dostać do Kalkuty...
— Aby wynająć statek? — wtrącił Wagner.
— Albo kupić — odparł hrabia. — W tym celu zabrałem przecież skarby sułtana. Czy zna się pan, kapitanie, na prowadzeniu parowca?
— Spodziewam się! Główna rzecz to dobry maszynista, bo z maszyną ma kapitan niewiele do czynienia. Dlaczego pan postawił to pytanie?
— Ponieważ mam zaufanie do pana. Chciałbym, aby sennor zawiózł nas na wyspę.
— Ja? Ależ z całej duszy! — zawołał kapitan. — Wypowiedział pan, don Fernando, to, o czem myślałem. Jeżeli chce pan naprawdę skorzystać z usług starego wilka morskiego, mam nadzieję, że będzie pan ze mnie przy Boskiej pomocy zadowolony.
— A ten statek?
— Rzecz najważniejsza, zrobiłem świetny interes; wezmę tylko w Kalkucie ładunek, a mój sternik go za-
Strona:Karol May - W Harrarze.djvu/147
Ta strona została uwierzytelniona.
143