Strona:Karol May - W Harrarze.djvu/157

Ta strona została uwierzytelniona.

— Opisano mnie panu? Mnie? To być nie może.
— A jednak tak jest. I musiałbym bardzo się mylić, gdybym po pańskiej postaci nie poznał natychmiast doktora Sternaua.
— Więc pan mnie zna naprawdę. Dziwna zagadka. Kto panu o mnie mówił? Skąd pan przybywa?
— Wszystko, co wiem, zawdzięczam temu panu.
Wagner wskazał na hrabiego. Sternau przyglądał mu się uważnie. Po chwili rumieniec wystąpił na jego twarz; oczy dziwnie zajaśniały.
— Powiedział pan „temu panu“, ale chciał powiedzieć „temu sennorowi“, nieprawdaż? — zapytał.
Kapitan zdumiony potwierdził.
Sternau wyprostował się, odetchnął głęboko potężnemi piersiami i zawołał:
— Prosiłem pana, byś powiedział, skąd przybywacie, ale chcę...
— Przybywamy z... — zaczął kapitan.
— ...z Harraru — skończył Sternau.
— Tak, z Harraru, — odparł kapitan, jeszcze bardziej zdumiony, niż dotychczas.
— A to jest sennor don Fernando de Rodriganda y Sevilla — mówił dalej Sternau.
— Tak, to ja, — rzekł hrabia po hiszpańsku.
— Wielki Boże! Wyruszyłem na morze, aby pana ratować, a oto pan mnie ocala. Poznałem sennora porysach twarzy; jest pan niezwykle podobny do don Manuela.
Sternau otworzył ramiona. Obydwaj nieznani sobie osobiście rozbitki, którzy tak wiele przecierpieli dla

153