Strona:Karol May - W Harrarze.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

nych. Był to Antoni Unger, zwany przez Indjan Piorunowym Grotem. I w jego oczach lśniły łzy radości, ale radość ta była przytłumiona bólem.
Kapitan zauważył to i, podszedłszy doń, rzekł:
— Nie cieszysz się pan, że wreszcie znajdujesz wyzwolenie?
— Cieszę się bardzo, — brzmiała odpowiedź — lecz radość moja byłaby większa...
Nie skończył zdania, pogrążając się w milczeniu.
— Gdyby?
— Gdyby tę radość mógł jeszcze ktoś dzielić ze mną,
— Czy wolno zapytać, o kim pan mówi?
Unger potrząsnął smutnie głową i odwrócił się. Kapitan nie nalegał dalej, gdyż właśnie Sternau zapytał:
— Panie kapitanie, czy możemy udać się na pokład?
— Ależ oczywiście — brzmiała odpowiedź.
— Czy zaraz?
— Aby opuścić wyspę? — rzekł z uśmiechem Wagner.
— Nie. Chcielibyśmy tylko dotknąć stopą statku, któremu zawdzięczać będziemy ocalenie.
— Dobrze. Chodźmy. Na pokładzie jest dosyć miejsca dla nas wszystkich.
Rozpoczęły się formalne wyścigi w kierunku łodzi. Sternau dotarł pierwszy. Obydwaj Indjanie, tak poważni zwykle, skakali jak młodzi chłopcy. Gdy już wszyscy wsiedli, szalupa ruszyła w kierunku parowca. Kapitan zostawił przed odjazdem dyspozycje dla statku. Armaty były nabite — gdy łódź mijała rafy, dano strzał z pokładu. W tej samej chwili podniesiono wgórę

155