Strona:Karol May - W Harrarze.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

Hrabia nie mógł rozpoznać rysów twarzy Emmy, usłyszał tylko, że głos jej załamał się przy ostatnich słowach. Płakała. I don Fernando nie potrafiłby zapewne opanować cisnących się do oczu łez, gdyby sułtan nie przerwał brutalnie:
— Jak widzę, rozumiesz jej mowę. Jakiż to język?
— Pochodzi z kraju, którego tutaj nikt nie zna.
— Jak się nazywa ten kraj?
— Hiszpanja.
— Nie znam nazwy. Musi to być jakiś mały, nędzny kraik.
— Przeciwnie; kraj to duży, należy do niego dużo wysp, które rozsiane są po wszystkich morzach świata.
— Czy kraj ten ma sułtana?
— Nie; tylko potężnego króla, który sprawuje rządy nad miljonami mieszkańców.
Sułtan uśmiechnął się z powątpiewaniem. Nie słyszał nigdy nazwy Hiszpanja i dlatego uważał słowa hrabiego za blagę.
— Co powiedziała niewolnica? — zapytał.
— Że cię cieszy, iż właśnie ty ją kupiłeś.
Rozpogodziła się twarz sułtana.
— Jakiego jest rodu?
— Ojciec jej był jednym z najdostojniejszych ludzi w kraju.
— Tego się domyślałem. Jest bardzo piękna. Jest piękniejsza od kwiatu i jaśniejsza od słońca. W jakiż sposób dostała się w ręce emira?
— O tem nie mówiliśmy jeszcze. Czy mam ją zapytać?
— Zapytaj! Powtórzysz mi później.

43