Strona:Karol May - W Harrarze.djvu/89

Ta strona została uwierzytelniona.

— Kim jesteś?
— Generałem wojsk tutejszych.
— Nie mam ochoty do pertraktowania z tobą. Będę mówić tylko z gubernatorem, jak to już zresztą oświadczyłem.
— Wsiądź do naszej łodzi; zawiozę cię do niego.
— Niech do mnie przyjdzie, jeżeli chce, abym uwolnił jego ludzi.
— Jeżeli ich nie wydasz, przyjdziemy na pokład; zabierzemy ich siłą. Wtedy zostaniesz naszym jeńcem, a statek twój przejdzie na naszą własność. Oto rozkaz gubernatora.
— Powiedziałem ci już przecież, że tylko z nim mówić będę. Atakowi potrafię się oprzeć.
Generał pytał dalej i groził. Nie było odpowiedzi. Skinął na jadących w łodziach ludzi, otoczyli jego łódź, zaczęli się naradzać. Generał bał się i brygu i gubernatora, którego rozkaz miał wykonać.
Wreszcie zbliżył się jeszcze bardziej i zawołał:
— Czy wydasz jeńców?
Nie było odpowiedzi.
— W takim razie weźmiemy ich sobie sami. Strzelajcie do tych niewiernych!
Arabowie skierowali lufy strzelb ku pokładowi. Padła salwa. Kule uderzyły w boki okrętu i w maszty, nikogo jednak nie trafiły. Kroki nieprzyjacielskie zostały rozpoczęte.
— Czy mamy odpowiedzieć? — zapytał sternik.
— Tak — odparł kapitan. — Ale nie strzelajcie jeszcze do tych łotrów; byliby zgubieni. Wyślijcie w kierunku

85