Strona:Karol May - W Harrarze.djvu/91

Ta strona została uwierzytelniona.

pierwsze strzały uszkodziły nieco świątynię, przy trzecim załamał się dach. Znowu się rozległy jęki i lamenty i znowu otwarto bramę. Wyszedł z niej naprzód żołnierz, powiewający na znak pokoju burnusem; po nim ukazała się lektyka, którą zaniesiono na brzeg. Wysiadł jakiś człowiek i pośpieszył ku łodzi generała, która już przybiła do brzegu. Po krótkiej chwili człowiek ten podpłynął pod statek w otoczeniu pozostałych łodzi.
Zatrzymał się w takiej odległości od brygu, by go można było słyszeć na pokładzie. Ognia chwilowo zaniechano, więc nieznajomy podniósł się w łodzi i zawołał:
— Dlaczego strzelacie w dom Allaha i w mój?
— A dlaczego wy strzelacie do mego statku?
— Ponieważ jesteście niewiernymi buntownikami, zdrajcami — i nie chcecie mnie słuchać.
— Kimże jesteś, że śmiesz żądać od nas posłuszeństwa?
— Jestem panem tego miasta, któremu winni posłuszeństwo wszyscy, znajdujący się tutaj.
— Jeżeli jesteś gubernatorem, chodź na pokład, a pomówimy.
— Zejdź nadół; więcej przecież znaczę, aniżeli ty!
— Jeżeli nie przyjdziesz, kule moje pokażą, kto więcej znaczy!
Gubernator odparł po krótkiej naradzie ze swoimi:
— Postępujesz, jak nasz wróg; nie mogę na tobie polegać.
— Zaręczam słowem, że ci się nic złego nie stanie.

87