— Dobrze! — odparł kapitan. — Czy masz przy sobie papiery, które ci przyniósł ode mnie komendant portu?
— Tak.
— Wydaj je!
Gdy stało się zadość jego woli, kapitan ciągnął dalej:
— Zapłacę cło portowe, nic ponadto. Podarunków nie otrzymasz; straciłeś je dzięki swojej nieopatrzności. Każę zaraz przynieść papier, abyś mógł napisać przeprosiny.
— Napiszę u siebie w domu — rzekł chytrze Arab.
— Nie, napiszesz tutaj i dodasz, że nie uczynisz nic, co byłoby dla mnie zawadą, coby mi przeszkadzać mogło. Jeżeli nie dotrzymasz słowa, po całym świecie rozniosę, w jaki cię sposób ukarałem. Jeńców oddam dopiero przed odjazdem; zatrzymam ich jako zakładników, później będę obecny przy wymierzeniu kary.
Widząc, że sternik stoi przy nabitej armacie, musiał się gubernator, chcąc nie chcąc, zgodzić na warunki kapitana.
— Uczynię, czego żądasz, — rzekł — ale stwierdzam, że uniknęlibyśmy tego starcia, gdybyś pozwolił na przeszukanie statku, aczkolwiek nie jestem twoim władcą.
— Gdybym się na to zgodził, uznałbym cię tem samem za swego władcę. Czy nie wiesz, że to hańba, aby ktoś obcy przeszukiwał statek?
— Chodziło przecież tylko o przekonanie się, czy nie ukryli się na nim zbiegli niewolnicy.
— Czy niewolnicy ci byli tak cenni, że z ich powodu chciałeś się narazić na niebezpieczeństwo?
— Nie należą do mnie.
Strona:Karol May - W Harrarze.djvu/96
Ta strona została uwierzytelniona.
92