najniespodziewaniej można utonąć. Miejsca takie nazywają w Ameryce południowej quadales.
Przed południem wspomnianego dnia weszliśmy na rozległy step, którego trawa sięgała nam wyżej pasa, co ogrom nie utrudniało pochód. Pena, zarzuciwszy karabin na plecy, szedł przodem i torował drogę. Po godzinie jednak męczącej wędrówki przez to morze trawy stanął, odetchnął głęboko i ozwał się:
— No, a teraz niech pan idzie trochę na przedzie, bo ja już dalej nie mogę! Wolałbym brnąć wśród preryi Ameryki północnej... A założę się, że gdy się szczęśliwie wydostaniemy z tej strasznej sawany, dalej będziemy mieli jeszcze gorszą drogę do przebycia. Będzie to albo pustynia, albo nieprzebyte gęstwy mimozowe.
— Nie przepowiadaj pan tak źle — odrzekłem — i popatrz przed siebie. Na horyzoncie widać wyraźnie szarą smugę, i jestem pewny, że to nie nizkie mimozy, lecz wysokopienny las.
Pena popatrzył we wskazanym kierunku i odetchnął.
— Tak, masz pan słuszność — rzekł. — Może też nareszcie trafi się jaka zwierzyna. Wczoraj na cały dzień marna świnka morska na dwa brzuchy to nieco zamało. Głodny jestem, jak pies bezdomny.
— O i ze mną nie jest lepiej. Gotów byłbym zjeść choćby papugę.
— Połamałbyś pan sobie zęby na niej. Próbowałem już raz jej mięsa i popamiętam przez całe życie. Podeszwa, powiadam panu! istna podeszwa, i to ze starego chodaka.
— A może i zdarzy się co lepszego... Ruszajmy prędzej, przyjacielu!
Po godzinnym marszu stwierdziliśmy już dokładnie, że przed nami był las, i to bezpośrednio zaczynający się od stepu, nie poprzedzony żadnemi zaroślami.
Przyśpieszyłem kroku, aby się do niego jak najprędzej dostać, gdy nagle zwrócił moją uwagę pewien szczegół i zatrzymałem się nagle, a Pena zapytał mię zdziwiony:
Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/119
Ta strona została skorygowana.
— 101 —