urządzenia cywilizacyjne. Przypuszczam, że Mbocovisowie na nich właśnie przedsięwzięli wyprawę.
— Pięćdziesięciu ośmiu ludzi miałoby się wyprawiać na cały szczep?
— Być może, że mają zamiar tylko okraść ich potajemnie.
— Jakto? Przecie między nimi znajduje się także biały...
— Cóż to szkodzi? Są ludzie, którzy utrzymują, że Indyanie właśnie od białych nauczyli się kraść i rabować, i ja zgadzam się z tem twierdzeniem w zupełności. Proszę wziąć pod uwagę choćby takiego sendadora. Człowiek ten ma na sumieniu więcej, niż dziesięciu naczelników szczepowych. Ale szkoda czasu; chodźmy dalej.
Miało się już ku wieczorowi, gdyśmy przebyli pustynię. Nie odrazu jednak trafiliśmy na bujniejszą roślinność. Z początku dało się spostrzegać tu i ówdzie rzadką trawkę, potem coraz większe jej kępy, aż wreszcie weszliśmy na taką samą preryę, jakie już nieraz poprzednio przebywaliśmy, a dotarłszy wreszcie do lasu, zatrzymaliśmy się tu aż do nocy, by nie natknąć się na Indyan, którzy, wyczerpani długą wędrówką przez pustynię, rozłożyli się zapewne na brzegu tegoż lasu na nocleg.
Przypuszczenia moje wkrótce ziściły się. Na krawędzi bowiem lasu błysnął niebawem płomień wielkiego ogniska.
Znając już miejsce, w którem zatrzymali się Indyanie, okrążyliśmy ich znacznie i podeszliśmy do nich z boku na dość blizką odległość. Spożywali właśnie wieczerzę i popijali ją wodą, którą przynosili w kapeluszach z poblizkiego strumyka, poczem zaczęli sobie słać legowiska i układać się do snu. Podczas jednak, gdy inni zabierali się do snu, naczelnik plemienia i ów biały nieznajomy usiedli nieco na uboczu i rozmawiali żywo ze sobą.
— Musimy ich podsłuchać — szepnąłem do Peny.
Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/130
Ta strona została skorygowana.
— 112 —