bezpiecznie byłoby, gdybyśmy się w tym wązkim korytarzu spotkali z większą liczbą Indyan.
Przyśpieszyliśmy kroku i niebawem natrafiliśmy na drzwi, które gwałtownie pchnąwszy, weszliśmy do małej izdebki. Ale u samego progu stanąłem, jakbym nagle w słup granitowy się zamienił.
Ściany izdebki były pomalowane na czarno, a na tem tle widniały namalowane białą farbą czaszki ludzkie, — z zakopconego zaś, również o czarnem tle, sufitu zwisało na sznurach może jakie dwadzieścia prawdziwych trupich czaszek. Po lewej stronie pod ścianą stał klęcznik, a na nim czaszka trupia, krucyfiks, oraz lampka olejna. Po prawej stronie w kącie mieścił się nędzny barłóg, usłany z grubej i ostrej rogoży. Naprzeciw znajdowały się drzwi.
Gdyśmy się znaleźli na progu izdebki, w drzwiach tych stanął wysoki, chudy, jak kościotrup, mężczyzna, patrząc na nas wzrokiem, którego nigdy nie zapomnę. Głowę miał wyłysiałą do ostatniego włoska, oczy wpadnięte tak głęboko, że je ledwie widać było, policzki wklęsłe, a nos wydłużony. Długa, po sam pas sięgająca, biała jak mleko broda dodawała mu jakiejś tajemniczej powagi i zarazem grozy.
Podniósł rękę do góry i był w tej chwili podobny do anioła śmierci, nieubłaganego w swej stanowczości i potędze.
— Zuchwalcy! — rzekł po hiszpańsku. — Ważyliście się wtargnąć do tego zakątka, a nie wiecie, że za śmiałość tę odpowiecie waszemi głowami!
— Nie wiemy, ani też mamy ochoty w to uwierzyć — odparłem spokojnie.
— Kto was przyprowadził tu do Laguna de Carapa?
— Nikt. Sami znaleźliśmy drogę.
— A kto wam wskazał moją kryjówkę?
— Nikt.
— Jednakże musiał was ktoś poinformować, gdyż inaczej nie bylibyście tu trafili.
Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/144
Ta strona została skorygowana.
— 122 —