— Któż może wiedzieć?... Nie nasza to zresztą rzecz zastanawiać się nad cudzymi interesami.
Weszliśmy następnie do wielkiej stancyi, a raczej składu, wypełnionego aż do sufitu tobołami i belami. Pomiędzy niemi znajdowały się wązkie przejścia wpoprzek i wzdłuż.
— Kora chinowa — rzekłem, obejrzawszy jedną z paczek.
— Hm! — zauważył Pena, — czyżby stary był moim kolegą po fachu? To ciekawe! Znajdujący się tu zapas wart jest tysiące...
— Nic dziwnego, że uzbierano takie jej mnóstwo. Przecie w te lasy nikt z obcych się nie zapuszcza; rąk do roboty niebrak wśród Indyan.
— Słuszna uwaga. Najtrudniej jest przetransportować towar do Rio Salado, ale stamtąd już wygodną drogą na statku lub tratwie można go dostawić aż na targ główny. W szafce, którąśmy widzieli, jest zapewne spora suma za te produkty.
Poszliśmy dalej, a Pena nie miał słów podziwu dla tej tajemniczej kryjówki starego dziwaka.
— Czyżby naprawdę — mówił — blok skalny był tak wielki, że prócz tamtych stancyj są tu jeszcze jakie ubikacye? Zaczyna mię to coraz bardziej zaciekawiać, i przed chwilą jeszcze anibym pomyślał, że zwykła nazewnątrz bryła granitu kryje w sobie taką zagadkę.
— Również i ja jestem zdumiony tem wszystkiem — rzekłem.
Desiérto bądź co bądź musiał być niezwykłym człowiekiem, który gdziekolwiek bądź indziej niepospolitą odegrałby rolę. Zaciekawiało mię pytanie, jakie losy zapędziły go w tę odludną puszczę. Bo że nie należał on do osiadłych tu oddawna mieszkańców, szyję dałbym za to.
W następnej izbie znajdowało się około pięćdziesięciu siodeł. Wisiały one na ścianach obok rozmaitych narzędzi i drobiazgów.
— Więc stary ma konie — zauważył Pena.
Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/153
Ta strona została skorygowana.
— 131 —