— Pan sam powiedziałeś; słyszeliśmy to obaj. Bo niech się panu nie zdaje, że z białych tylko pan jeden znasz narzecze Mbocovisów. Zresztą myśmy już poprzednio podsłuchali pańską rozmowę z naczelnikiem ich Venenosem, no i ostrzegliśmy Desiérta.
W odpowiedzi na to „zięć“ gdwizdnął lekceważąco.
— Wie również od nas Desiérto o zbliżaniu się pańskiego „teścia“ — mówiłem dalej.
— Mego teścia? Przecie nie jestem żonaty...
— To nic nie szkodzi. Teściem owym jest... sendador. Ale mniejsza o to. Wezwałem pana przed siebie nie w celu pogawędki, lecz dla wyjaśnienia pewnej sprawy. Znasz pan młodego człowieka, imieniem Adolfo Horno?
— Nie! — odparł, drgnąwszy mimowolnie.
— A przecie mówiłeś pan wczoraj o nim do naczelnika.
— To kłamstwo!
— Bardzo pana proszę, abyś zechciał powstrzymać swój język od tego rodzaju określeń, bo może on być dla pana przyczyną bardzo smutnej pozycyi. Nie lubię ja dręczyć nietylko człowieka, ale nawet i zwierzęcia. Nie stwarzaj pan jednak okoliczności, które zmusić mię mogą do zastosowania względem pana surowych środków. Słyszeliśmy wszystko, co mówiłeś do naczelnika. Zamierzaliście początkowo wymusić na starym okup za tego jeńca; wrazie jednak zwyciężenia Tobasów byłbyś pan go zamordował. Niechże tedy udzieli nam pan dobrowolnie potrzebnych wyjaśnień co do tego człowieka, gdyż w przeciwnym razie nie cofnę się przed gwałtownem zmuszeniem pana do wyznań.
— Nic nie wiem i nic nie powiem.
— Ano, jak pan chcesz. Spróbujemy w takim razie kija.
— Tego panu niewolno!
— Owszem. Wedle prawa, obowiązującego na terytoryum Gran Chaco, wolno mi wymódz zeznania na zbrodniarzu chociażby torturą.
Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/224
Ta strona została skorygowana.
— 196 —